Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. IX.djvu/241

Ta strona została przepisana.
235
AKT DRUGI. SCENA DRUGA.

Niesie ich tchnienie. Oto promień świecy
Schyla się ku niej i wejść usiłuje
Pod rąbek powiek, aby tam podziwiać
Gwiazdy zakryte teraz, biel i lazur
Niebiańskim mrokiem otoczone w koło.
Lecz cel mój, cel mój?
Spójrzmy na pokój — trzeba spisać wszystko;
Takie a takie obrazy; tam okno;
Taki nad łożem baldachim; dywany,
Figury takiej treści; ten — to pierwsze —
Jakiś na ciele znak od urodzenia!
Silniej on, niźli tysiące szczegółów
Mego zeznania potwierdzi prawdziwość.
Śnie, małpujący śmierć, przywal ją mocno!
Niech w niej uczucia nie zostanie więcej,
Niźli w kościelnym posągu... To dla mnie...

(Zdejmuje Imogenie naramiennik).

Tak ślizki, jak gordyjski węzeł — mocny.
Moim on teraz, by świadczyć na zewnątrz
Tak silnie, jak poczucie wewnątrz świadczy.
Ach, do szaleństwa ja go przyprowadzę!
Na lewej piersi znaczek pięciodzielny,
Jak dno czerwone w kielichu pierwiosnka.
Dowód pewniejszy niż z wyroku sądu.
Gdy mu wymienię znak ten, pewny będzie,
Iż gród zdobyłem i zabrałem skarby.
Dosyć już tego!
Na co spisywać to, co jakby wbite,
Jak wszrubowane w mą pamięć? Ot, właśnie
Czytała Tereusza — na tej karcie
Oddaje Filomela siebie. Dosyć, dosyć!
Wracam do skrzyni, zatrzask niechaj spadnie.
Pędźcie, wy smoki nocy, świt krukowi
Niechaj otworzy oczy! Czuję trwogę wściekłą:
Tam wypoczywa anioł, a tu — piekło!

(Zegar wydzwania godzinę).

Raz, dwa, trzy... Czas już najwyższy!

(Wraca do skrzyni).