Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. IX.djvu/276

Ta strona została przepisana.
270
CYMBELIN.

Imogena. Fidelio. Jeden z mych krewnych mnie wziąć ma
W Milford na okręt, by do Włoch popłynąć.
Do niego spieszę Jeżeli zgrzeszyłem,
Wiedzcie, że-m ginął z głodu.
Belaryusz. Piękny chłopcze,
My-śmy nie dzicy; nie chciej o nas sądzić
Po tej jaskini. Bądź nam pozdrowiony!
Noc już się zbliża; lepszego posiłku
Potrzeba tobie, nim wyruszysz dalej.
Nam tem przyjemność tylko zrobisz; nuże,
Serdecznie gościa powitajcie, chłopcy!
Gwideryusz. Gdybyś dziewczyną był, szedłbym w zaloty,
Wiernie ci służąc. A wierz mym uczuciom,
Na wiatr nie mówię!
Arwiragus. Mnie to owszem cieszy,
Ze on mężczyzną; kochać go jak brata
Mogę i kocham, radując się w sercu,
Jakbym po długiej powrócił rozłące.
Masz tutaj samych przyjaciół.
Imogena. Przyjaciół?

(Do siebie).

Czemu nie braci? Jeśliby tak było,
Byliby ojca mojego synami;
A ja na równi z tobą, Postumusie,
Straciłabym na cenie.
Belaryusz. Jaki smutny!
Gwideryusz. Gdybyż-em mógł mu dopomódz!
Arwiragus. O, bogi!
Trudu, ni mienia, ani niebezpieczeństw
Nie żałowałbym dlań!
Belaryusz. Słuchajcie, chłopcy!

(Prawi im coś szeptem)

Imogena (do siebie). Wielcy mężowie,
Gdyby za dwór im służyła jaskinia,
Gdyby obsługiwali się sami i gdyby
Jedynie takim hołdowali cnotom,
Które sumienie im wskaże, nie bacząc
Na niezliczonych tłumów czcze uznanie —