Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. IX.djvu/282

Ta strona została przepisana.
276
CYMBELIN.

Kloten. Chamie,
Czy nie poznajesz mnie z szat?
Gwideryusz. Nie, nicponiu!
Ni ciebie, ani twego krawca, twego dziadka;
Bo on ci suknie te dał, w których, widno,
Cała twa wartość.
Kloten. Kłamiesz, arcyszelmo!
Nie zrobił ich mój krawiec.
Gwideryusz. Precz więc z oczu,
I dziękuj temu, kto ci dał je. Głupców
Nie warto nawet bić.
Kloten. Ha! Usłysz, drabie,
Moje nazwisko.
Gwideryusz. Jakże się nazywasz?
Kloten. Kloten, brygancie!
Gwideryusz. „Kloten, brygancie!“ — Niechaj i tak będzie!
Mnie to nie strwoży; ni tyle, co żaba,
Lub pająk...
Kloten. Otóż, ku tem większej grozie,
Ku zupełnemu zgnębieniu, wiedz o tem,
Ze mi królowa matką.
Gwideryusz. Wielka szkoda!
Podlejszy jesteś, niż twój ród.
Kloten. Ty nie drżysz?
Gwideryusz. Drżeniem przejmuje mnie jedynie mądrość,
A głupcom puszczam wszystko płazem.
Kloten. Giń więc!
Gdy własnoręcznie ubiję cię, pomknę
Za wspólnikami twymi, którzy uszli.
Na bramach ludu zatknę wasze głowy.
Poddaj się, nędzny rozbójniku górski.

(Wychodzą, walcząc).
(Wracają Belaryusz i Arwiragus).

Belaryusz. Sam jeden przybył.
Arwiragus. Prócz niego nikt zresztą
Musiałeś się pomylić, ojcze.
Belaryusz. Nie przypuszczam.
Dawno to wprawdzie, jak go widywałem,
Lecz ani jeden rys jego oblicza
Nie zatarł się w pamięci z biegiem czasu.