Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. IX.djvu/285

Ta strona została przepisana.
279
AKT CZWARTY. SCENA DRUGA.

Całemu miastu Klotenów i jeszcze
Chlubiłbym się z dobrego czynu!

(Odchodzi).

Belaryusz. Boska
Naturo, jakże cudnie się objawiasz
W królewskich tych potomkach! Są łagodni,
Jak zefir, kiedy całuje fiołki,
Nie chyląc nawet im czółek; lecz nagle —
Krew ich królewska umie stać się wrogą,
Jak dzika burza, która jodłę górską,
Za czub porwawszy, zgina do stóp. Instynkt
Niespostrzeżenie, bez żadnych pouczań
W monarszą w nich się przeradza wspaniałość,
Honor i wzniosłość budzi niezrównaną,
Odwagę wznieca, krzewiącą się dziko,
Zapewnia żniwo bez siewu. — Szczególna!
Czego zwiastunem to przyjście Klotena?
Co nam śmierć jego przyniesie?

(Wraca Gwideryusz).

Gwideryusz. Gdzie brat mój?
Głowa Klotenowego kloca w dół popłynie
W poselstwie do królowej; zakładnikiem
Aż do powrotu będzie jego ciało.

(W jaskini odzywa się uroczysta muzyka).

Belaryusz. To mój misterny instrument. Posłuchaj.
Skąd też Kadwala grać wzięła ochota?
Gwideryusz. On tam — w jaskini?
Belaryusz. Wszedł przed chwilą właśnie.
Gwideryusz. Co to? Od śmierci mej najdroższej matki
Milczała gęśl... Solenność znamionuje
Solenną tylko chwilę. Cóż to znaczy?
Tryumf lub skarga z byle błahych przyczyn
Przystoi małpom chyba albo dzieciom.
Oszalał Kadwal?

(Wchodzi Arwiragus, niosąc Imogens jakgdyby martwą).

Belaryusz. Patrz, właśnie nadchodzi,
Dźwigając na ramionach powód smutku,
Z którego drwiliśmy.
Arwiragus. Zginęło ptaszę,
Pielęgnowane przez nas czule. Raczej