Błazen. A no i owszem; powiedziałam wam wtedy, jak sobie to przypomnicie, że ten i ów nie byłby się nigdy wyleczył, wiecie, z tej choroby, gdyby nie był — takem wam powiedział — zachował dyety.
Pianka. Wszystko to prawda.
Błazen. A no i owszem.
Eskalus. Dalej, nudny z ciebie błazen. Przystąp do rzeczy. Coście takiego zrobili żonie Łokcia, że mąż jej ma powód do skargi? Dojdź do końca. Coście jej zrobili?
Błazen. Wasza dostojność nie może jeszcze dojść do tego.
Eskalus. Nie, mopanku, nie mam wcale zamiaru.
Błazen. Ale dojdziecie do tego, z przeproszeniem waszej łaskawości; ale spojrzyjcie tylko, miłościwy panie, na tego tu pana Piankę; człowiek ten ma ośmdziesiąt funtów na rok, a ojciec jego umarł w dzień Wszystkich Świętych. Czy nie w dzień Wszystkich Świętych, mości Pianko?
Pianka. We wilię Wszystkich Świętych.
Błazen. Tak jest, i owszem. — Spodziewam się, że to nie jest prawdą. Otóż, jak powiadam, siedział on sobie na niskim stołku — w izbie pod „Winogronem “, gdzieście sobie szczególnie upodobali. Nie siedzieliście? Pianka. Siedziałem; izba to obszerna i dobra na zimę.
Błazen. Tak jest, — i owszem. Spodziewam się, że to nie są prawdy.
Angelo. Snać to bajanie trwać będzie noc ruską
W czasie, gdy noce tam najdłuższe. Idę,
A wam zostawiam zbadanie tej sprawy —
Sądzę, że wszystkim wyprawicie chłostę.
Eskalus. I ja tak myślę; dzień dobry waszej łaskawości.
A teraz dalej. Coście zrobili żonie Łokcia? Jeszcze raz!
Błazen. Raz, miłościwy panie? Nic jej raz nie zrobiliśmy.