Co przy kolebce waszej stało, znikło,
Na łup was zdając skwaru latem, w zimie
Niewolnikami czyniąc mrozu.
Gwideryusz. Lepiej
Umrzeć, niż żyć tak. Oh, pójdźmy do wojska;
Mnie ani brata żywa dusza nie zna,
O tobie dawno musiano zapomnieć,
Wypadłeś przeto ludziom całkiem z głowy,
I nikt o ciebie nie spyta.
Arwiragus. Na słońce!
Ja tam pójść muszę. Jakto? Żebym dotąd
Konającego nie widział, krwi żadnej
Prócz krwi tchórzliwych zająców i wrącej
Krwi gemz, jeleni? Bym dotąd nie dosiadł
Konia, z wyjątkiem jednego, na którym
Bywali jeźdźce nielepsi odemnie;
Konia, co nie znał wędzideł, ni podków?
Wstyd mi świętemu słonku patrzeć w oczy,
Chłonąć blask jego święty i pozostać
Marnem nic.
Gwideryusz. Ojcze, ja także pójść muszę.
Błogosławieństwo daj, puść po dobremu,
A tem-ci chętniej pójdę; gdy nie, niechaj
Niebezpieczeństwo spadnie tylko na mnie
W postaci rzymskich mieczów.
Arwiragus. Mówcie: Amen!
Belaryusz. Ody wam tak mało na życiu zależy,
Dlaczegóż ja troskliwiej miałbym bronić
Resztek dni moich! Pójdę razem z wami!
Gdy dacie żywot ojczyźnie w ofierze,
Niech i mnie taka sama śmierć zabierze!
Czas im za długi... Krew wre w nich szalenie;
Czynami chcą stwierdzić swe pochodzenie.