Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. IX.djvu/300

Ta strona została przepisana.
294
CYMBELIN.

By gdy mu pośpiech wrodzoną pobudką,
Będzie mnie i przyjaźnią ścigał krótko.
Ależ ja w rymach brodzę.
Szlachcic. Znów złośliwość?

(Odchodzi).

Postumus. Więc poszedł!
Oto jest szlachta! To są koryfeje!
Wśród bitwy pytać, co się w bitwie dzieje!
Iluż tak samo cześć swą dziś splamiło,
By trupa tylko módz ocalić! Uciekł,
A przecie zginął! Mnie chronił a boleść.
Próżno szukałem śmierci, gdzie jęczała,
Anim ją ujrzał, gdzie miotała ciosy.
Szczególna, że ten potwór, tak okrutny,
W puharach uciech nieraz się ukrywa,
Wśród puchów łoża, w muzyce słów słodkich —
Więcej tam mając sług, niż u nas nawet,
Którzy dla niego pracujemy mieczem.
Ale ja muszę dopaść go! Jakkolwiek
Walczyłem dzisiaj po stronie brytańskiej,
Toć Brytańczykiem przestałem być. Nuże,
Wiem już, jak sobie najlepiej usłużę.

(Zmienia strój).

Nie walczę więcej. Poddam się, chociażby
Prostemu chłopu, jeśli wpadnie na mnie.
Rzeź tu nielada wyprawił Rzymianin,
Musi też srodze pomścić się Brytańczyk.
Śmierć — to łup cały, dla mnie przeznaczony;
Chciałem jej, walcząc z tej i z tamtej strony.
Że mi nie umknie wreszcie, mam nadzieję;
Tak za Imogenę krew moją przeleję.

(Wchodzą dwaj oficerowie brytańscy na czele orszaku żołnierzy).

Pierwszy oficer. Dzięki wam, bogi; Lucyusz w naszych rękach;
Starca i chłopców mają za aniołów.
Drugi oficer. Był z nimi czwarty człowiek, w lichym stroju.
On także wrogów odpędzał.
Pierwszy oficer. Tak mówią.
Lecz wszyscy znikli bez śladu. — Stój, kto tam?