Bo każdy marny urzędniczek grzmiałby
Po jego niebie, nic, a tylko grzmiałby...
Litośne nieba!
Wszakże wy swoim siarczystym piorunem
Wolicie dęby druzgotać sękate,
Niż wątłe mirty: Ale człek, ten dumny
Człek, krótkotrwałą uzbrojon potęgą,
Zapominając — choć to rzecz tak jasna —
O swojej szklanej kruchości, wyprawia
W obliczu niebios, jak gniewne małpiątko,
Takie koziołki, takie stroi miny,
Że do łez gotów pobudzić anioły,
Które, humorem obdarzone ludzkim,
Raczej umarłyby z śmiechu,
Lucyo. Nacieraj,
Nacieraj dobrze — widzę, że już mięknie.
Profos. Pomóż go, Boże, przebłagać.
Izabella. Nie można
Własną swą wagą ważyć swoich bliźnich:
Wolnoć jest wielkim żartować ze świętych,
Ale co u tych jest żartem, u lichszych
Jest profanacyą.
Lucyo. Trafiłaś w sedno; dalej-że w tym guście.
Izabella. Co w ustach wodza gniew tylko oznacza,
To u żołnierza staje się bluźnierstwem.
Lucyo. Skąd wiesz to wszystko? Ale mów tak dalej.
Angelo. Po co takiemi sypiesz sentencyami?
Izabella. Ponieważ władza, chociaż błądzić może,
Jak inni ludzie, ma w sobie lekarstwo,
Mogące z góry wszelką koić winę.
W głąb swą zajrzyjcie, uderzcie się w piersi,
Spytajcie serca własnego, czy nie ma
W niem jakiej winy, podobnej do grzechu
Mojego brata; jeżeli i ono
Do przyrodzonej przyzna się słabości,
To niech myśl z niego nie wypłynie głosem
Na ten wasz język, zwróconym przeciwko
Życiu mojego brata.
Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. IX.djvu/39
Ta strona została skorygowana.
33
AKT DRUGI. SCENA DRUGA.