Przy każdej sposobności poeta ceni wysoko szlachectwo.[1]
K. Stadnicki stanowi niejako reakcyę w stosunku do studyów z najbliższej mu doby. Tam mistrz był wielbiony bez końca, a plamy, które spostrzegano na słońcu, były niczem w porównaniu z tem, co wynoszono pod niebiosa. Od czasu pojawienia się „Shakspeare-Studien“ Rümelina zaczęto krytyczniej odnosić się do arcydzieł Szekspirowskich. Weszło nawet w modę ganić Szekspira.
Stadnicki jest poniekąd wyrazem tego kierunku u nas, na co już powyżej zwróciliśmy uwagę. Stara się on potępić to wszystko, co przed nim budziło najżywsze zachwyty i dytyramby. W kreacyach Szekspira widzi często brak pierwiastków moralnych, dramatyzmu, scenicznych kwalifikacyi, a nawet zaznacza tu i ówdzie nieprawdopodobieństwo, niedostatek psychologii.
Ocenia dramaty Szekspira miarą, jaką zwykliśmy widzieć u recenzentów, krytykujących spółczesne powieści z życia drobnej szlachty lub mieszczaństwa. Mamy tu takie określenia, jak osoba niezamężna (Kordelia), swarliwe gospodynie (Regana i Goneryl), żona bandyty (Lady Makbet), stary gderacz (Król Lir). A już nie wiemy co powiedzieć o radach, udzielanych Szekspirowi, jak powinni czuć i postępować jego bohaterowie, aby stanąć na wyższym szczeblu drabiny etycznej.
Co zaś najbardziej... nie tyle może zdumiewa, ile budzi uśmiech, to ton, którym Stadnicki przemawia. Zdawać by się mogło, że Szekspirek ze swymi liliputami nie sięga nawet do kolan w znajomość ludzi, poczucie i treść moralną zasobnemu autorowi.
- ↑ Kazimierz Stadnicki. „Wesołe kumoszki z Windsoru“. Studyum o Szekspirze. — Tydzień. 1880 t. XI. str. 787.