I jem i piję, stroję się i żyję.
Może-li życiem być życie, zawisłe
Od takich smrodów? Idź, idź, popraw-że się!
Błazen. Prawda, panie, że to coś śmierdzącego w swym rodzaju, jednakże, panie, podejmę się dowieść —
Książę. O, jeśli dyabeł podsunie ci dowód
W obronie grzechu, toś jest dowiedzioną
Własnością dyabła... Dalej z nim do kaźni!
Potrzeba chłosty oraz napomnienia,
Nim takie bydle się poprawi.
Łokieć. Musi się, panie, stawić przed namiestnika; dał mu on już przestrogę. Namiestnik nie może ścierpieć takich kurwiarzy i jeśli kurwiarstwo jego rzemiosłem i to się wyda, to lepiej by mu było gdzieś o milę pognać za sprawunkiem.
Książę. Bodaj był człowiek, za co chce uchodzić,
Lub, będąc grzesznym, przestał ludzi zwodzić.
Łokieć. Niebawem będzie miał na szyi, co waść na brzuchu — postronek.
Błazen. Wietrzę pomoc! Złożę kaucyę; oto jest szlachcic a mój przyjaciel.
Lucyo. Cóż tam nowego, szlachetny Pompejuszu? Jak to, u pięt Cezara? czy cię w tryumfie prowadzą? Co, czy nie ma już posągów Pigmaliona, świeżo zmienionych w kobiety, któreby można nabyć, wkładając rękę do kieszeni, a wyciągając ją stuloną? Co na to odpowiesz, hę? Co mówisz o tej nucie, o tym temacie, o tej metodzie? Czy ci język w ostatnim deszczu utonął, hę? Co mówisz, zbijobruku? Czy świat idzie zawsze po dawnemu, mój człecze? Jakaż twoja melodya? Czy smutna, czy bez słów? No dalej! Jakiż jej sens?
Książę. Świat zawsze jeden i ten sam! Coraz to gorszy!
Lucyo. A jak się ma drogi mój kąsek, twoja pani? Czy zawsze prokuruje, hę?
Błazen. Ot, mój miły panie, zjadła już wszystką swoją peklowinę i sama teraz siedzi w solówce.