Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. VII.djvu/35

Ta strona została przepisana.
27
AKT DRUGI. SCENA DRUGA.

Lancelot. W istocie: krótko mówiąc, służę u żyda i mam pragnienie — jak to mój ojciec zaprezentuje.
Gobbo. Jego pan i on — z przeproszeniem waszej wielmożności — są z sobą tak właśnie jak pies z kotem.
Lancelot. Słowem, rzecz się ma tak, że ten żyd, u którego służę, przez złe obchodzenie się ze mną, przyprowadził mnie — jak to ojciec mój, który skutkiem wieku jest już stary, niniejszym zaprodukuje.
Gobbo. Mam tu pasztecik z gołębi, którybym rad zaofiarować waszej wielmożności i prosić...
Lancelot. Mówiąc jak najkróciej, prośba ta jest względem mnie impertynencką, jak się wasza wielmożność o tem dowie od tego poczciwego starca, który chociaż stary, jak powiedziałem, biedny jest, i jest moim ojcem.
Bassanio. Niech jeden za dwóch mówi. Czego chcecie?
Lancelot. Wejść w służbę do was, panie.
Gobbo. To jest prawdziwy dekret naszej prośby.

Bassanio. Znam cię i prośbie twej uczynię zadość.
To, co mi Szajlok dziś mówił, wypada
Na twoją korzyść; jest-li to korzyścią,
U bogatego żyda rzucać służbę,
By zostać sługą biednego szlachcica?

Lancelot. Stare przysłowie dobrze się stosuje do was, panie, i do Szyloka: „Lepsza cnota w kapocie, niż niecnota w złocie“.

Bassanio. Masz słuszność. Idźże się pożegnać teraz
Ze swoim panem, a potem do mego
Zgłoś się mieszkania.

(Do towarzyszących mu).

Dajcie mu strojniejsze
Oporządzenie niż innym: słyszycie?

Lancelot. Pójdź, ojcze. A co? Nie mogę dostać służby? Zapominam w gębie języka? (Przeglądając się swojej ręce). Niechno mi pokażą piękniejszą, rękę na całe Włochy, którąby można choć na biblii położyć. Będęż miał szczęście! ho, ho! Naprzód tylko! Tu za ciasne