Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. VII.djvu/43

Ta strona została przepisana.
35
AKT DRUGI. SCENA SZÓSTA.
(Jessyka w ubiorze pazia ukazuje się w oknie).

Jessyka. Co wy za jedni?
Powiedzcie, aby mię lepiej upewnić,
Choć mogę przysiądz, żem głos wasz poznała.
Lorenco. To ja, Lorenco, twój kochanek.
Jessyka. Tak jest,
Lorenco, tak, mój kochanek: bo kogóż
Serdeczniej kocham? Ale któż wie lepiej,
Niż ty, Lorenco, czy i ty mnie również?
Lorenco. Niebo i własna twa myśl to poświadcza.
Jessyka. Weź tę szkatułkę: warta ona trudu.
Radam, że ciemno i że mnie nie widzisz,
Bo mi wstyd bardzo w tem przebraniu, ale
Miłość jest ślepa; kochankowie nigdy
Nie widzą szaleństw, jakie popełniają;
Gdyby inaczej było, sam Kupido
Zapłoniłby się, widząc mnie w tej chwili
Tak przemienioną w chłopca.
Lorenco. Zejdź, kochanie:
Trzeba, ażebyś mi pochodnię niosła.
Jessyka. Pochodnię? Mamże sama jeszcze świecić
Memu wstydowi? Zbyt on i tak jawny.
Ej! luby! środek to uwidocznienia,
A mnieby trzeba być ukrytą,
Lorenco. Czyliż
Nią już nie jesteś w tym ślicznym kostyumie?
Zejdź no, bo noc już jest na przesileniu,
I towarzysze uczty u Bassania
Czekają na nas.
Jessyka. Zamknę drzwi, zabiorę
Jeszcze coś złota i zejdę natychmiast.

(Znika z okna).

Gracyano. To nie żydówka, to bóstwo, na honor!
Lorenco. Wierzcie mi, że ją kocham z całej duszy,
Bo jest roztropną, jeśli się znam na tem,
I piękną, jeśli oko mnie nie zwodzi,
I wierną, o tem już mię przekonała;
Za tę więc piękność, roztropność i wiarę
Wieczną jej z serca uczynię ofiarę.