Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. VII.djvu/72

Ta strona została przepisana.
64
KUPIEC WENECKI.

swoich kolegów, każ im nakryć do stołu i przynieść jadło, zaraz przyjdziemy na obiad.
Lancelot. Stół, panie, będzie nakryty, jadło przyniesione, co się zaś tyczy waszego przyjścia na obiad, to jest dependentem waszych wól i humorów.

(Wychodzi).

Lorenco. Święty rozsądku, co tu słów daremnych!
Ten cymbał wraził sobie w pamięć całą
Armię konceptów. Znamci niejednego
Półgłówka, wyżej niż ten stojącego,
Co się nastrzępia jak on i poświęca
Rzecz grze wyrazów. Cóż myślisz, Jessyko?
Jak ci się żona Bassania podoba?
Jessyka. Bardziej, niż mogę wyrazić. Bassanio
Powinien bardzo przykładne wieść życie,
Gdy go los taką małżonką obdarzył,
W której znajduje raj już tu na ziemi;
Jeśliby tego raju nie oceniał,
Nie wartby dostać się do niebieskiego.
Gdyby dwóch niebian zapragnęło sobie
Do pary dobrać dwie równe ziemianki,
I Porcya była stawioną na jednej
Z dwóch szal, do drugiej wypadłoby dodać
Coś więcej jeszcze dla zrównoważenia,
Bo ten ubogi, ułomny świat nie ma
Drugiej podobnej.
Lorenco. Jaką on w niej żonę,
Takiego męża ty posiadasz we mnie.
Jessyka. O to byś mnie się też powinien spytać.
Lorenco. Zapewne, tylko wprzód idźmy na obiad.
Jessyka. Wolę cię chwalić, gdym przy apetycie.
Lorenco. Proszę cię, schowaj to na pogadankę
W czasie obiadu; co bądź wtedy powiesz,
Z czem innem prędzej strawić to potrafię.
Jessyka. Zobaczysz, jakie ci sypnę pochwały.

(Wychodzą).