Bo Natury z Żalem czułe nawiedziny
Krwawy cel zachwieją albo cofną wstecz!
Chodźcie w piérś kobiéty, zróbcie z mleka żółć,
Chodźcie duchy złe, posługacze mordu,
Kędykolwiwk wy w niewidzialnéj mocy
Chcecie zrobić źle! Chodźże ciemna nocy,
Całun z najczarniejszych dymów piekła włóź,
By zadanej rany sam nie widział nóż;
By nie mogło niebo ciemnych przejrzeć chmur
I zawołać, Stój! —
Glamis, Kawdor Tan!
Większy od tych dwóch przyszłem pozdrowieniem
Twoje pismo mnie wzniosło za granice
Ciemnej obecności: i już przyszłe dnie
Widzę w tej godzinie.
O najdroższa mnie!
Dziś przybędzie król.
Kiedyż stąd wyjedzie?
Jutro, — jak ma myśl.
O, nie ujrzy nigdy
Tego jutra słońce! Twoje, Tanie, lice,
Jakby xięga, w któréj dziwne tajemnice
Każdy może czytac: — Chcesz oszukać czas,
Miéj twarz wedle czasu; powitanie miéj
W oczach, rękach, ustach: pozor taki wdziéj,
Jak niewinny kwiatek, lecz bądź pod nim wąż.