Gdy na babki słowo prawią przy kominie.
Wstydź się! Czegóż stoisz w tej przestrachu minie?
Wszystko już skończono, w krzesłoś wtopił wzrok.
Proszę, patrz tam! spójrzyj! patrz tam! jakże mówisz?
Czegóż drżę? — Gdy możesz kiwać, możesz mówaić.
Jeśli znowu smętarz i mogilny dół
Wraca tych, co byli od nas pogrzebani,
Będzie każdy grób, jakby wole kani.
Jakto całkiem w tobie głupstwo już przemaga?
Tum go widział tak, jak tum stał.
Wstyd, hańba!
Krew toczono pierwéj i za dawnych lat,
Nim omyło prawo ugrzeczniony świat;
Nawet jeszcze potém mordy popełniano,
Których słuchac strach: lecz miał przeszły wiek,
Że gdy mózg wybito, wnet umierał człek,
I był na tem koniec: a dziś znowu wstają,
Choc dwadzieścia w głowie ran śmiertelnych mają,
I nas gonią z krzeseł. To dziwniejsza rzecz,
Niż ten krwawy mord.
Zacni przyjaciele
Potrzebują ciebie, panie!
Zapomniałem: —