Oczy bez czucia, czucie bez oczu,
Uszy bez ręki, węch nawet jeden,
Albo najsłabsza zmysłu cząsteczka
Tak się nie zhańbi.
Gdzie twój rumieniec, wstydzie? czy piekło
W koście matrony bunt swój zawlekło?
Niech się ognistéj cnota młodości
Woskiem rozpuści w swoim płomieniu;
Już to nie hańba, chociaż się rzuci
W ognie gwałtowne, co ją pochłoną,
Gdy lodowate pali się łono,
Gdy podżegaczem rozum dla chuci.
O mój Mamlecie, nie mówże więcéj:
Zwracasz me oczy wgłębią méj duszy,
Gdzie najczarniejsze plamy postrzegam,
Co się nie zmyją.
Owszem przebywaj
W pocie obmierzłym łoża brzydkiego:
Grzej się w zgniliźnie, strójże miłostki
W śmiecia barłogu; —
Och już poprzestań;
Głos ten, jak sztylet, rani mi uszy;
Dość, mój Hamlecie.
Zbójca, nikczemnik,
Knecht, co twojego męża pierwszego
Palca niegodzien: — Bachus zapustny:
Ten rzezimieszek państwa i władzy,