Strona:Dzieła Williama Shakspeare I tłum. Hołowiński.djvu/233

Ta strona została przepisana.
223
AKT PIERWSZY.
MONTEGO.

Kłótnia od kogoż dawna wznowiona? —
Powiedz synowcze, byłeś z początku?

BENWOLIO.

Wroga służący z twymi się bili
Gdym się przybliżył: miecza dobyłem
Aby rozdzielić; przyszedł w téj chwili
Tybalt ognisty z mieczem gotowym;
Mnie wyzywając zuchwałém słowem,
Machał nad sobą, siekał powietrze,
Które nieranne z niego świstało:
Kiedyśmy wzajem ciosy mieniali,
Coraz walczących nam przybywało,
Póki aż xiąże nas nie rozdzielił.

PANI MONTEGO.

Kędyż Romeo? — Dziśże widziany?
Radam że nie był w kłótnię wmięszany.

BENWOLIO.

Pani, godziną pierwéj nim słońce
Z okien złocistych wschodu patrzało,
Serce dręczone w pole mię gnało.
Kędy ligowy lasek zarasta,
W stronie zachodniéj naszego miasta,
Syn pani chodził tam raniuteńko:
Szedłem ku niemu: postrzegł zdaleka,
W lasu gęstwinę prędko ucieka:
Mojém uczuciem jego mierzyłem,
Co w samotności więcéj zajęte;
Goniąc me myśli jegom nie gonił,
Chętniéj stroniłem im chętniéj stronił.