Strona:Dzieła Williama Shakspeare I tłum. Hołowiński.djvu/234

Ta strona została przepisana.
224
ROMEO I JULIA.
MONTEGO.

W ranku niejednym tam postrzeżono
Jako łzy jego rosę zwiększały,
Chmury mnożyło westchnieniem łono:
Ale gdy słońce wszystko cieszące
W swoim ostatnim wschodzie odsłoni
Ciemne firanki łoza jutrzenki,
Syn mój przed światłem tęskny się chroni:
Zamknion samotny wpośród mieszkania,
Przed dziennym blaskiem okna zakrywa,
W nocy umyślnéj sam się pochłania;
Myśli okropne to zapowiada,
Chyba ten smutek uleczy rada.

BENWOLIO.

Stryju dostojny, wieszże przyczynę?

MONTEGO.

Nie wiém, nie mogę wiedziéć od niego.

BENWOLIO.

Czy nalegałeś różnym sposobem?

MONTEGO.

Sam z przyjaciółmi nie raz badałem:
Ale swych uczuć sam jest doradzca
Nie wiem jak dobry sobie samemu:
Całkiem ukryty w sobie zakuty,
Tyle podobny do wybadania,
Ile robaczkiem pączek zepsuty
Listki powietrzu lube odsłania,
Albo swą piękność słońcu odkrywa.
Gdybyśmy smutku źródło wiedzieli,
Wedle możności leczyćby chcieli.

(Widać nadchodzącego ROMEA)