Strona:Dzieła Williama Shakspeare I tłum. Hołowiński.djvu/254

Ta strona została przepisana.
244
ROMEO I JULIA.
MERKUCIO.

Tak o marzeniach;
Co próżniaczego mózgu są dzieci,
Czcza wyobraźnia tylko je nieci,
Tyle subtelna, ile powietrze,
Nad wiatr niestalsza, który w zamieci
Z łonem północy śnieźném swywoli,
A rozgniewany wichrem uleci
Pieścic południe w rosie perłowéj.

BENWOLIO.

Wiatr ten, co mówisz, cel nam unosi;
Już po wieczerzy będzie zapóźno.

ROMEO.

Drżę, by nie rano: czucie złowieszcze
Szepcze wypadek, co w gwiazdach jeszcze,
Zda się, że jego straszny początek
Od téj biesiady; że przetnie wątek
Życia zbrzydłego snuty w mem łonie,
Czynem nikczemnym w niewczesnym zgonie:
Ale niech sternik mojéj żeglugi
Żagle urządza! — Chodźmy, panowie.

BENWOLIO.

W bęben, do marszu.


SCENA PIĄTA.
(Sala w Kapuleta domu).
MUZYKANCI czekają. Wchodzą SŁUDZY.
PIERWSZY SŁUGA.

Gdzie Potpan, niechby mi pomógł zbierać; nie zmienia talerzy! nie czyści sztućców.