Szkaradna rzecz! kiedy cały porządek zależy od dwóch rąk nieumytych.
Wynoś krzesła, zbiéraj szkło, miej oko na srébro: — mój dobry, schowaj mi kawałek marcypanu: poproś odźwiernego, jak mię kochasz, niech wpuści Zuzię Grindstone i Leosię. — Antoni! Potpan!
Dobrze, chłopcze; jestem gotów.
Tam w sali wielkiéj wyglądają, wołają, pytają i szukają ciebie.
Nie możemy byc tu i tam. — Wesoło chłopcy; bądźcie zuchami teraz: kto najdłużej pożyje wszystko zabierze.
Mile witajcie, moi panowie!
Panie, u których nie są nagniotki
Z wami potańczą: — a co me panie!
Któraź do tańcu teraz nie stanie?
Ta ma nagniotki która się pieści,
Przysiądź gotowym; co, zaskoczyłem?
Mile witajcie, moi panowie!
Były dnie, w których maskę nosiłem;
W uchom piękności szeptał powiesci,
Któreby mogły jej się podobać; —
Przeszły, ach przeszły, przeszły te chwile:
Moi panowie witajcie mile! —