Strona:Dzieła Williama Shakspeare I tłum. Hołowiński.djvu/280

Ta strona została przepisana.
270
ROMEO I JULIA.
BENWOLIO.

Cóż osobliwego Tybalt?

MERKUCIO.

Więcéj jak Mruczysław xiąże kotów, powiadam tobie. O, to waleczny wódz ceregielów! Walczy, jakby śpiewał z nót piosenką, z miarą, pauzami i taktem; czeka raz, dwa, a trzy już w piersiach: na śmierć tobie przebije guzik jedwabny: pojedynkownik, pojedynkownik; szlachcic z najpierwszych domów, a przyczyny do zabicia oparte na honorze naprzód i powtóre wysypie jak z rękawa: ach, immortal passado! punto rcverso! ha!

BENWOLIO.

Cóż to?

MERKUCIO.

Dżuma na tych śmiésznych, szepluniących i wymuszonych junaków; unoszą się oni nad każdą fraszką dziwnym językiem dziwnych znawców; — Co to za wyśmienitéj tęgości brzeszczot! Co to za potężnego wzrostu człowiek! Co to za prawdziwie dobra wszetecznica! — Nie jestże-to opłakana rzecz, dziaduniu! że musimy cierpieć od tych much zagranicznych, od tych modnisiów, od tych Pardon-nez-moi, którzy tak stoją przy nowych prawidłach, że nawet bótów nie każą kłaść na starych.

BENWOLIO.

Idzie Romeo, idzie Romeo.

MERKUCIO.

Bez własnej ikry, jak śledź suszony: — O ciało, ciało, jakże się rybą stało! — Smakuje teraz w rymach, które wylał Petrarka: Laura przy jego pani, kucharka; wprawdzie miała lepszego kochanka, który ją obrymował: Dydo ka-