W noc z tobą, Julko, spocznę na wieki.
Środki wynajdźmy: — Złe, jakże skoro
Człekiem rozpaczy owładać zdoła!
Pewien aptekarz stąd nie daleki, —
Gdy go widziałem ostatnią porą,
Zbierał posępny, obdarty, zioła;
Pozor wychudły, twarz mu zapadła,
Nędza do jego kości się wjadła;
W jego ubogim sklepie u ściany
Żółw i krokodyl wisiał wypchany,
I jadowite ryby suszone;
Próżne szuflady w żebrackim stanie,
Zgniłe nasiona, garnki i banie,
Szczątki szpagatu, liście różane,
Wszystko na wierzchu porozrzucane.
Nędzę zważając rzekłem do siebie, —
Miéć kto truciznę byłby w potrzebie,
Choc jéj nie wolno przędąc pod śmiercią,
Nędzarz tu żyje, który ją przeda.
Myśl tę zwiastunem słała mi bieda;
Biédny ten człowiek pewnie mi przeda;
Jak przypominam mieszka w tym domu:
Święto, sklep jego biédny zamknięty. —
Hej, aptekarzu! (wchodzi APTEKARZ.)
Któż to mię woła?
Słuchaj, połatać twoję goliznę
Niech ci cztérdzieści dukatów służą;
Tylko gwałtowną daj mi truciznę,
Która po żyłach w moment przebiegnie,