W zmarłych godzinie, w saméj północy
Dziw ten widzieli. Postać, jak króla,
W zbroi zupełnie od stóp do głowy,
Zjawia się nagle, krok uroczysty
Stawia koło nich zwolna, poważnie:
Przeszła po trzykroć przed ich oczyma,
Co osłupiałe były ze strachu,
Ledwie na długość włóczni zdaleka;
Kiedy ci z trwogi zlodowacieli
Stali jak niemi, nic mu nie rzekłszy,
Straszny wypadek mnie powiedzieli}
Noc trzecią z nimi stałem na straży:
Kędy, jak rzekli, w porze téj saméj,
W téjże postaci i słowo w słowo
Wchodzi zjawisko: znam twego ojcal
Ręce te nie tak sobie podobne.
Kędy to było?
Koło pałacu, kędy są warty.
Z nimże mówiłeś?
Chociaż mówiłem
Nie odpowiadał: raz, jak się zdaje,
Głowę swą podniósł i poruszenie
Takie uczynił, jakby chciał mówić:
Ale w tym czasie ranny kur zapiał;
Na to śpiewanie odszedł w pospiechu,
Znikłszy nam z oczu.
To nadzwyczajnie!