Strona:Dzieła Williama Shakspeare I tłum. Hołowiński.djvu/422

Ta strona została przepisana.
412
SEN W WIGILIĄ Ś. JANA.
(Wbiega DEMETRY a za nim HELENA.)
HELENA.

Stój, choćbyś zabił, luby, twoją dłonią.

DEMETRYUSZ.

Precz i nie ścigaj przykrą tą pogonią.

HELENA.

Ach, nie porzucaj saméj w noc tak ciemną!

DEMETRYUSZ.

Stój, bo zabiję, jeśli pójdziesz ze mną.

(wychodzi Demetry.)
HELENA.

Tchu mi nie staje z tego polowania!
Więcéj go proszę, tym się więcéj wzbrania.
Hermia szczęsna, bo pociąg uroczy
Błogosławione jéj ozdabia oczy.
Skądże jéj oko takim blaskiem płonie?
Czy łzą omyte? lecz łzy częściéj ronię.
Nie, nie, ja jestem brzydsza nad potwory;
Bo mię jak spotka zwierz, ucieka w bory;
Nie dziw mi przeto, ze przestraszam człeka,
Bo od potworu Demetry ucieka.
Co za przeklęte moje złe zwierciadło!
Z Hermii okiem mnie na równi kładło. —
Kto tu? Lyzander! martwy? czy uśpiony?
Rany nie widzę, ani krwią zbroczony. —
Jeśliś przy życiu, wstawaj, dobry panie!

LYZANDER.

Dla cię przez ognie pójdę i otchłanie. (budząc się.)
Jasna Heleno! przyrodzenia siła
Mnie przez twe łono serce twe odkryła.