Strona:Dzieła Williama Shakspeare I tłum. Hołowiński.djvu/436

Ta strona została przepisana.
426
SEN W WIGILIĄ Ś. JANA.

Właśnie téj chwili, dola tak przyniosła,
Budzi się pani, widzi, kocha osła.

OBERON.

Lepiéj się stało jakem wyobraził.
Lecz Ateńezyka oko czyś zaraził
Sokiem miłości, jak ci polecono?

PUK.

Śpiącegom zastał. — I to ukończono. —
Była Atenka tuz przy jego boku;
Piérwsza się zjawić musi jego oku.

(wchodzi DEMETRYUSZ i HERMIA.)
OBERON.

Stój, ten sam idzie młodzian z Aten miasta.

PUK.

Nie ten mężczyzna, ale ta niewiasta.

DEMETRYUSZ.

Tym, co cię kocha, za cóż gardzisz, droga?
Słowem tak przykrém karz przykrego wroga.

HERMIA.

Tylko cię łaję, lecz się bardzo boję,
Czyś nie zasłużył na przekleństwo moje.
Jeśli zabiłeś Lyzandra w uśpieniu,
W krwi stojąc, brnijże daléj w krwi strumieniu,
Zabij mię także.
Słońce nie było dniowi wierne tyle,
Ile mnie miły. Czyż w uśpienia chwilę
Chciałby mię rzucić? — Prędzéj w to uwierzę,
Że można przebić otwór w ziemskiéj sferze,
Tak, by przez ziemię xiężyc z tych stron świata
W dzień Antypodów świecił z krzywdą brata. —