Strona:Dzieła Williama Shakspeare I tłum. Hołowiński.djvu/458

Ta strona została przepisana.
448
SEN W WIGILIĄ Ś. JANA.
WĄTEK.

Wolałbym raczéj jednę, albo dwie garści grochu suchego. Ale, proszę cię, niechaj mię nie budzi żaden z twoich poddanych; czuję dziwną expozycyę do snu, który mię napada.

TITANIA.

Mój ty kochanku! spij w objęciu mojém.
Niech się rozejdą moich duchów grona.
Tak się wiciokrzew łączy z swym powojem,
Tak pierścieniami bluszcz, jak czuła żona,
Ściska i pieści gruby wiąz do koła.
Jakże cię kocham! Czczę cię jak anioła. (spią.)

(OBERON podchodzi, wchodzi PUK.)
OBERON.

Witaj, Robinie! Patrz na śmieszną scenę.
Szał jéj zaczyna wzbudzać litość moję.
Gdym ją za lasem spotkał raz ostatni,
Kwiatków szukała dla swojego dudka,
Wtedym ją gromił, przyszło aż do kłótni:
Bo uwieńczała szorstkie osła czoło
Świeżem i wonném kwieciem na około;
Rosa ta sama, która w pączkach nieraz,
Jakby okrągła perła wschodu błyska,
W miłém kwiateczków oku stoi teraz,
Jakby łza, którą hańba im wyciska.
Kiedym do woli za jéj upor skarcił,
Kornie żebrała cierpliwości u mnie,
Wtedy się od niéj dziecka domagałem,
Dała je zaraz, swéj kazała świcie
W moje przybytki zanieść miłe dziécie.
Teraz mam chłopca, dłużéj więc nie będzie