Strona:Dzieła Williama Shakspeare I tłum. Hołowiński.djvu/486

Ta strona została przepisana.
476
SEN W WIGILIĄ Ś. JANA.
TEZEUSZ.

Proszę was, nie potrzeba epilogu; bo wasza sztuka nie potrzebuje ani obrony, ani przeprosin. Żadnéj wymówki, bo kiedy wszyscy aktorowie pomarli, nie można żadnego naganić. Prawdziwie, jeśliby ten, co to pisał, grał rolę Pyrama i powiesił się na podwiązce Tisby, byłaby przecudowna trajedya; ale i tak bardzo dobra, a grana była najwyśmieniciéj. Ale zaczynajcie wasze Bergomasko: a epilog niech sobie rusza z Panem Bogiem.(taniec wieśniaków.)

Zegar dwunastą rzekł w stalowéj mowie: —
Duchów już pora; do snu, kochankowie.
Lękam się, byśmy ranku nie zaspali,
Bośmy za nadto poźno w noc czuwali.
Grubą tą farsą zbiegły prędko chwile
Nocy leniwéj. — Do snu, przyjaciele.
Parę tygodni pohulamy mile,
Co dnia rozrywka, uczta i wesele.

(wychodzą.)
SCENA DRUGA.
(Wchodzi PUK.)
PUK.

Teraz głodna ryczy lwica,
Chrapie rolnik rozciągniony,
Krwawą pracą utrudzony,
Teraz tlą się głównie w polu,
Puszczyk puha o tej dobie,
I choremu w ciężkim bolu,
Napomina myśl o grobie.
Wśród téj strasznéj nocnéj pory
Każdy grób podnosi wieko,