Strona:Dzieła Williama Shakspeare I tłum. Hołowiński.djvu/67

Ta strona została przepisana.
57
AKT DRUGI.

Tak na swem czole miał rękę drugą,
Patrzył na moje lice tak pilnie,
Jakby rysować żądał. Stał długo;
W końcu, — strząsnąwszy rękę mi zwolna,
Głową kiwnąwszy trzykroć nademną, —
W ydał westchnienie straszne, grobowe,
Które tak wstrzęsło jego budowę
Jak przy skonaniu; potem mię puścił:
I zarzuciwszy na barki głowę,
Zdał się na oślep znaleść swą drogę:
Bo z niepatrzącą na nic zrzenicą
Wyszedł z pokoju, jeszcze wychodząc
Na mnie uderzył ocz błyskawicą.

POLONIUSZ.

Chodźże, chodź ze mną; króla poszukam.
To uniesienie straszne kochania. —
Miłość gwałtowna szuka swéj zguby,
Wtrąca w zamiary rozpaczające
Częściéj jak inna każda namiętność,
Która nas dręczy pod słońcem. Szkoda, —
Możeś mu rzekła przykre wyrazy?

OFELIA.

Nic, ale pełniąc twoje rozkazy,
Pism nie przyjęłam i zabroniłam
Wstępu do siebie.

POLONIUSZ.

Stąd i oszalał.
Szkoda, żem więcej oczu nie zwrócił,
Aby go poznać: drżałem by ciebie
Dla swéj igraszki nie zbałamucił;