Posyłano po nas, xiąże.
A ja wam powiem dlaczego; tak moje odgadnienie poprzedzi wasze odkrycie i wasza tajemnica przyrzeczona królowi i królowéj nie wypierzy się ani z jednego piórka. Straciłem niedawno, (nie wiem dla czego), wszelką wesołość, zarzuciłem zwyczajne zabawy i zatrudnienia: prawdziwie, w takiém jestem smutném usposobieniu, ze ten piękny utwór, ziemia, zdaje się mi jak nierodzajny i piasczysty przylądek; ten przewyborny namiot, powietrze, patrzcie, te śmiało zawieszone stropy, ten majestatyczny dach z szafiru, wysadzany złocistemi ogniami, niczem się nie zdaje w oczach moich, jak tylko brzydkim i zaraźliwym stekiem wyziewów. Co za arcydzieło człowiek. Jak szlachetny w rozumie! Jak nieskończony w zdolnościach! W kształcie i poruszeniu jak znakomity i dziwny! W działaniu jak podobny aniołom! W pojęciu jak podobny Bogu! Ozdoba świata! Wzór całej żyjącej natury! A jednak dla mnie, czemże ta istota prochu? Ludzie mię nie bawią; twoim uśmiechem zdajesz się na to zgadzać.
Myślałem wcale nie o tém, xiąże.
Czegóż się tedy śmiałeś, kiedym powiedział, że ludzie mię nie bawią?
Myślałem, że jeśli xiąże nie ma upodobania w ludziach, jakże u niego znajdą suche przyjęcie aktorowie, bośmy ich spotkali w drodze, spieszących tu dla ofiarowania xięciu swojéj usługi.