„Miasto korony na jéj głowie szmata;
„Wyschłe ze smutku ciało już nie szatą
„Lecz prześciéradło kryło wzięte z trwogi;
„Ktoby to widział, miasto skargi jady
„Wnetby wyzionął na te losu zdrady;
„Gdyby ją wtedy obaczyli Bogi,
„Kiedy patrzała, jako Pyrrus krwawy
„Pastwiąc się oręż w ciele męża broczy;
„Pierwszy jéj wykrzyk, (chyba ludzkie sprawy
„Ich nie obchodzą), pewno w potok łzawy
„Zmieniłby niebios pałające oczy,
„Wzruszyłby litość nawet samych Bogów.“
Patrz, jak pobladł, i łzy mu w oczach. — Proszę cię przestań.
Dobrze, dosyć; będę cię prosił wkrótce o dokończenie. — Łaskawy panie, czy się zechcesz zatrudnić dobrem przyjęciem aktorów? Słuchaj, panie, racz ich najlepiej ugościć, bo są treścią i kroniką czasu: lepiej abyś miał po śmierci zły napis grobowy, jak ich złe mówienie za życia.
Postąpię z nimi, xiąże, jak zasługują.
Ej do kaduka, daleko lepiej, człecze; jeśli zechcesz z każdym się obchodzić wedle zasługi, kto ujdzie chłosty? Postąp z nimi wedle twojego honoru i godności: im mniéj warci, tym więcej zasługi dla twojéj dobroci. Prowadź ich z sobą.
Chodźcie, panowie.