Percy. Za tą drzew kępą stoi zamek Berkeley,
Jak słychać, z ludźmi trzystoma załogi.
Wyjąwszy lordów York, Berkeley, Seymour,
Niema żadnego w zamku dostojnika.
Northumb. Patrz, nadbiegają lord Ross i Willoughby,
Z twarzą w płomieniach, z skrwawioną ostrogą.
Boling. Witam, panowie; wasza widzę miłość
Goni za zdrajcą wygnanym z ojczyzny.
Skarbem dziś moim bezsilna jest wdzięczność,
Lecz niech ją tylko zbogaci bieg czasu,
Zapłaci wasze mozoły i przyjaźń.
Ross. Twoja obecność skarbem naszym, panie.
Willough. I z lichwą nasze płaci nam mozoły.
Boling. Przyjmcie me dzięki — pieniądz to ubogich,
Mój skarb, dopóki dziecię, ma fortuna,
Pełnoletności nie dojdzie. — Kto idzie?
Northumb. To milord Berkeley, jeśli się nie mylę.
Berkley. Milordzie Hereford, niosę ci poselstwo.
Boling. Nie znam Hereforda; jest tutaj Lancaster;
Szukać nazwiska tego tu przybyłem,
I na twych ustach znaleźć je przód muszę,
Nim ci odpowiem na twoje poselstwo.
Berkley. Nie tłomacz mylnie słów moich, milordzie;
Nie mam zamiaru tytułów twych skrobać.
Przybywam, lordzie — lordzie — jak sam zechcesz,
Wierny rozkazom księcia namiestnika,
Zapytać, lordzie, co mogło cię skłonić
Z nieobecności monarchy korzystać,
Domowy pokój powstaniem zamącić.
Boling. Nie potrzebuję twego pośrednictwa
Na mą odpowiedź; oto sam namiestnik.
Dostojny stryju! (klęka)
York. Pokaż mi pokorę
Twojego serca raczej niż kolana,
Bo to fałszywe bywa i obłudne.