Bo co mi mówić i działać zostaje,
Gniew mi objawić teraz nie dozwala.
Westmor. Pośpieszę, królu. (Wychodzą).
Falstaff. No, Henryczku, powiedz mi teraz, która godzina, mój chłopaczku?
Ks. Henr. Tak dowcip twój ociężał przez picie starego kseresu, rozpinanie się po wieczerzy, a spanie na ławach popołudniu, żeś zapomniał o to się pytać, cobyś na prawdę chciał wiedzieć. Bo co u dyabła masz do czynienia z godziną? Chyba, że się godziny przemieniły w kufle kseresu, minuty w kapłony, zegary w języki rajfurek, skazówki w szyldy zamtuzów, a samo błogosławione słońce w piękną, gorącą dziewkę w kitajce ognistego koloru, bo inaczej ani pojmuję, skąd ci przyszło to niewczesne pytanie: która teraz godzina?
Falstaff. Zaczynasz mnie teraz pojmować, Henryczku; bo to widzisz, my rzezimieszki, kierujemy się biegiem księżyca i siedmiu gwiazd, a nie Feba, tego pięknego błędnego rycerza. Proszę cię więc, słodki figlarzu, jak skoro zostaniesz królem — Boże zachowaj twoją łaskawość — twój majestat, należało mi powiedzieć, bo co do łaski, mieć jej nie będziesz.
Ks. Henr. Co? nic wcale?
Falstaff. Nic, na uczciwość; ani tyle nawet, coby wystarczyło na pobłogosławienie jaja i kromki chleba z masłem.
Ks. Henr. Dobrze, cóż tedy dalej? mów bez ogródki.
Falstaff. Otóż więc, słodki figlarzu, jak skoro zostaniesz królem, nie pozwól aby nas, przyboczną straż nocy, złodziejami skarbów dnia nazywano; ogłoś nas gajowymi Diany, kawalerami cienia, pieszczoszkami księżyca, pod którego opieką kradniemy.
Ks. Henr. Masz zupełną racyę; nic prawdziwszego, jak co po-