Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 1.djvu/212

Ta strona została przepisana.

Ks. Henr.  Już fałszywy sąd wydałeś. Chciałem powiedzieć, że ty będziesz wieszał złodziei, a tak zostaniesz rzadkim oprawcą.
Falstaff.  Niechże i tak będzie, Henrysiu, niechże i tak będzie: bo pod pewnym względem przystaje to do mojego humoru tak dobrze, jak wisieć przy dworze, mogę ci to powiedzieć.
Ks. Henr.  I doczekać się tam ciepłego płaszcza.
Falstaff.  Tak jest, doczekać się ciepłego płaszcza, a to rzecz, na której nigdy jeszcze nie brakło oprawcy. Jestem melancholiczny jak stary kot albo szczwany niedźwiedź.
Ks. Henr.  Albo jak zgrzybiały lew, albo jak zakochanego lutnia.
Falstaff.  Tak jest, albo jak bąkania na linkolnskich dudach.
Ks. Henr.  A cobyś powiedział: albo jak zając, albo jak melancholiczne błoto Moorditch?[1]
Falstaff.  Najniesmaczniejsze masz porównania, i jesteś, żeby powiedzieć prawdę, najdowcipniejsze, najhultajsze, najrozkoszniejsze młode książątko. Ale Henrysiu, przestań mnie, proszę, kłopotać fraszkami. Jakbym pragnął, żebyśmy oba wiedzieli, gdzie jest do nabycia towar dobrego imienia! Stary lord królewskiej Rady dobrze mi wytarł niedawnymi czasy na ulicy kapitułę z twojego powodu, paniczu, ale ja nie zważałem na niego, choć mówił bardzo mądrze, ale ja go nie słuchałem, choć mówił mądrze, a do tego na ulicy.
Ks. Henr.  I dobrześ zrobił, boć mądrość krzyczy po ulicach, a nikt jej nie słucha.

Falstaff.  Masz dyabelski sposób powtarzania, i na uczciwość, zdolny jesteś popsuć świętego. Nie mało już narobiłeś złego, Henrysiu, i niech ci Bóg tego nie pamięta! Nim cię poznałem, Henrysiu, niczego nie znałem, a teraz, jeżeli mam powiedzieć prawdę, nie wiele jestem lepszy od jawnogrzeszników. Muszę się wyrzec takiego życia, i wyrzeknę się, a jeśli tego nie zrobię,

  1. Część rowu otaczającego Londyn, pełna wody błotnistej, czarnej i śmierdzącej, której unikali mieszkańcy jak siedliska zarazy i śmierci.