Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 1.djvu/227

Ta strona została przepisana.

Gadshill.  Co mi tam pleciesz o oprawcy. Jeżeli mnie powieszą, to będą dwie tłuste szubienice, bo gdzie ja podyndam, będzie tam i sir John dyndał, a wiesz, że to nie suchotnik. Ba, są tam jeszcze i inni Trojanie, o których ci się nawet nie marzyło, a którzy dla rozrywki raczyli nasze rzemiosło obecnością swoją zaszczycić! Gdyby się komu zachciało bliżej w tę sprawę zajrzeć, potrafią, dla własnego kredytu, wszystkiemu kark skręcić. Nie jestem ja kolegą obszarpańców, pałkonoszy, co dla dytka zastępują ludziom drogę, ani tych wąsatych wartogłowów, czerwonych suszykufli, ale urodzonej szlachty, burmistrzów i magnatów, u których szerokie plecy, a którzy wolą bić się niż gadać, a gadać niż pić, a pić niż się modlić. Ale nie prawda, bo oni wiecznie się modlą do swojej świętej rzeczypospolitej, ale i to nie prawda, bp to ona raczej do nich się modli[1], wciąż ją bowiem i z tylu i zprzodu skubią, a buty sobie z niej szyją.
Stróż.  Co, z rzeczypospolitej szyją sobie buty? Boję się, żeby nie przemokły na słocie.
Gadshill.  Bądź spokojny; sprawiedliwość dobrze je wysmarowała. Kradniem bezpiecznie jak w cytadeli; znaleźliśmy paprocie nasienie, jesteśmy niewidzialni.
Stróż.  Na uczczciwość, jabym raczej myślał, że więcej winniście nocy, niż paprociemu nasieniu, jeśli spacerujecie niewidzialni.
Gadshill.  Daj rękę; będziesz miał twoją część w naszem kupnie, jakem uczciwy.
Stróż.  Zaręcz mi to lepiej słowem nieuczciwego złodzieja.

Gadshill.  Dobrze, dobrze. Homo jest ogólne nazwisko wszystkich ludzi. Powiedz masztalerzowi, żeby wyprowadził ze stajni mojego wałacha. Bądź zdrów, mądry hultaju. (Wychodzą).

  1. W języku myśliwców mówi się o zającu otoczonym przez charty, że się modli.