niłeś się ex tempore[1]. Miałeś ogień i żelazo na rozkazy a drapnąłeś jednak. Jaki instynkt ci to poradził?
Bardolf (pokazując swój czerwony nos). Milordzie, czy widzisz te meteory? czy spostrzegasz te wyziewy?
Ks. Henr. Widzę.
Bardolf. Co one twojem zdaniem przepowiadają?
Ks. Henr. Gorące wątroby a zimne sakiewki.
Bardolf. Żółć, milordzie, na dobre zrozumienie.
Ks. Henr. Nie, na dobre zrozumienie, stryczek. (Wchodzi Falstaff). Ale otóż wraca chudy Jasiek, wraca szkielet. Co tam nowego, słodkie moje nadęte stworzenie? Ile temu jak widziałeś, Jasiu, własne kolano?
Falstaff. Własne kolano? Kiedy miałem twoje lata, Henrysiu, miałem stanik jak orla szpona; mogłem się prześlizgnąć przez pierścień z wielkiego palca każdego aldermana. Ale czego nie mogą westchnienia i smutek! Wydymają człowieka jak pęcherz. — Paskudne biegają po ulicach wieści. Był tu sir John Bracy od twojego ojca, musisz na dwór pośpieszyć jutro rano. Ten sam wartogłów z północy, Percy, i ten Walijczyk, co to dał kije Amaimonowi, a Lucyperowi rogi przyprawił, zmusił dyabła do przysiężenia mu lennego hołdu na krzyż walijskiej halabardy — jak go tam u licha nazywasz?
Poins. Glendower.
Falstaff. Owen, Owen, on właśnie; i zięć jego Mortimer i stary Northumberland, i ten zuch, Szkot nad Szkoty, Douglas, co ci to mknie konno na wierzchołek prostopadłej góry.
Ks. Henr. Co galopując z pistoletu zabija wróbla w locie.
Falstaff. Trafiłeś.
Ks. Henr. Lepiej niż on wróbla.
Falstaff. Hultaj ten jednak ma ducha, nie zemknie.
Ks. Henr. A dlaczegóż, hultaju, dopieroco go przechwalałeś, że mknie doskonale?
Falstaff. Konno, kukułko, bo na piechotę piędzi ci nie ustąpi.
Ks. Henr. Tak jest, Jasiu, z instynktu.
Falstaff. Przystaję, z instynktu. Otóż i on jest tam także,
- ↑ Ex tempore (z łac) — na poczekaniu, bez zwłoki, od zaraz.