Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 1.djvu/245

Ta strona została przepisana.

i niejaki Mordake, a w dodatku jaki tysiąc niebieskich czapeczek. Worcester wymknął się tej nocy; broda twojego ojca zbielała tej nocy; możesz teraz kupić grunt tanio, jak śmierdzącą makrelę.
Ks. Henr.  To prawdopodobnie, jeśli czerwiec będzie gorący, a przeciągną się te domowe targańce, będziemy kupowali prawiczeństwo jak hufnale — na kopy.
Falstaff.  Na mszę świętą, prawdę mówisz, mój chłopaku. Jest wielkie podobieństwo, że niezgorszy będzie handelek tym towarem. — Ale powiedz mi, Henrysiu, czy strach cię nie bierze? Boć jesteś domniemanym następcą; czy mógłby ci świat wynaleźć trzech jeszcze takich nieprzyjaciół, jak ten szatan Douglas, ten upiór Percy i ten dyabeł Glendower? Czy ci nie strach okrutny? Czy na myśl o tem krew ci się nie ścina?
Ks. Henr.  Bynajmniej, na uczciwość; brak mi twojego instynktu.
Falstaff.  Tym lepiej. Ale będziesz okrutnie wyłajany jutro, gdy wrócisz do ojca. Jeśli mnie kochasz, przygotuj odpowiedź.
Ks. Henr.  Podejmij się więc roli mojego ojca i wypytuj mnie o szczegóły mojego życia.
Falstaff.  Ja? chętnie. To krzesło będzie moim tronem, ten sztylet mojem berłem, a ta poduszka moją koroną.
Ks. Henr.  Twój tron wezmą ludzie za stolec, twoje złote berło za ołowiany sztylet, a twoją drogą, kosztowną koronę za nędzną łysą pałkę.
Falstaff.  Mniejsza o to. Jeśli ogień łaski nie wygasł w tobie do iskierki, teraz będziesz wzruszony. Dajcie mi szklankę kseresu, bo trzeba, żeby moje oczy były czerwone, aby myślano, żem płakał; powinnością moją mówić namiętnie, a wywiążę się z niej jak drugi król Kambizes.
Ks. Henr.  Więc dobrze, oto mój pokłon.
Falstaff.  A to moja przemowa; szlachetni panowie, odstąpcie.
Gospod.  Na uczciwość, prześliczna krotofila.
Falstaff.  Nie płacz, słodka królowo, bo cedzenie łez daremne.
Gospod.  O, co za ojciec! jak umie godność zachować!