wyprowadzić z manowców; kogo wasza miłościwość ma na myśli?
Ks. Henr. Tego paskudnego, obrzydłego uwodziciela młodzieży Falstaffa; starego, z białą brodą szatana.
Falstaff. Najjaśniejszy panie, człeka tego znam.
Ks. Henr. Wiem, że go znasz.
Falstaff. Ale gdybym powiedział, że w nim odkryłem więcej wad niż w sobie samym, powiedziałbym więcej niż wiem. Że jest stary — tym większa szkoda — o tem biały włos jego świadczy; ale żeby miał być — z przeproszeniem waszej wielebności — kurewnikiem, temu stanowczo przeczę. Jeśli kseres i cukier są grzechem, zmiłuj się panie nad grzesznikami! Jeśli być starym a wesołym jest grzechem, to niejeden stary a dobrze mi znany gospodarz będzie w piekle się smażył; jeśli być tłustym, jest na nienawiść zasługiwać, to chude krowy Faraona godne są miłości. Nie, dobry mój panie, wygnaj Peta, wygnaj Bardolfa, wygnaj Poinsa; ale co do słodkiego Jasia Falstaffa, dobrego Jasia Falstaffa, wiernego Jasia Falstaffa, walecznego Jasia Falstaffa, a tym waleczniejszego, że to mój stary Jasiek Falstaff, nie wyganiaj go z towarzystwa twojego Henryka; wygnaj tłuścioszka Jasia, to jakbyś świat cały wygnał.
Ks. Henr. Wyganiam go, taka moja wola.
Bardolf. O milordzie, milordzie, szeryf z chmarą straży do bramy stuka.
Falstaff. Precz mi stąd, hultaju! Prowadźmy dalej naszą sztukę: wiele mam jeszcze do powiedzenia na obronę Falstaffa. (Wbiega Gospodyni).
Gospod. Jezus, Marya! milordzie, milordzie —
Falstaff. Hę, hę? dyabeł jedzie na łopacie? co tam takiego?
Gospod. Szeryf z całą żandarmeryą stoi u bramy; przychodzą dom rewidować; czy mam ich wpuścić?
Falstaff. Czy słyszysz, Henrysiu? Nie nazywaj nigdy fałszy-