Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 1.djvu/273

Ta strona została przepisana.

Na czele hufców licznych i potężnych.
Hotspur.  I jego także z radością zobaczym.
A szybkonogi wartogłów, syn jego,
Gdzie Walii książę z swych przyjaciół kołem,
Co to drwią z świata?
Vernon.  Wszyscy wdziali zbroje,
A wymuskani jak sokół, gdy z wiatrem
Za łupem goni, jak orzeł, co skrzydła
Świeżo w potoku jasnej wody skąpał;
Złote ich zbroje jak obrazy świecą,
Jak dzień majowy ich duch pełny ognia,
A ich spojrzenia jak lipcowe słońce;
Jak stado koźląt swawolnych weseli,
Jak młode byki zuchwali i dzicy.
Na własne oczy widziałem Henryka,
Z hełmem na skroniach, z blachami na nogach,
Z błyszczącą szablą w ręku, jak od ziemi
Niby skrzydlaty podskoczył Merkury,
I dosiadł z taką snadnością rumaka,
Jakgdyby anioł z chmur na ziemię zleciał,
By na ognistym harcować Pegazie,
I świat uczonem zachwycać toczeniem.
Hotspur.  Skończ, skończ, bo gorsza niż marcowe słońce
Pochwała twoja febrę z sobą niesie.
Niech przyjdą! Przyjdą jak strojne ofiary,
Które poświęcim, gorące i krwawe,
Ognistookiej dziewicy Palladzie;
Na swym ołtarzu zbrojny Mars zasiędzie
We krwi po uszy. Idę konia dosiąść.
Polecę na nim i jak piorun spadnę
Na księcia Walii, Henryk na Henryka,
I koń na konia, z rąk nie puszczę stali,
Póki się jeden trupem nie powali.
Ach, gdzie Glendower!
Vernon.  Jeszcze nie skończyłem.
W moim przejeździe słyszałem w Worcester,
Ze mu potrzebne dwa jeszcze tygodnie,
By siły ściągnął.