Ks. Henr. Wicher południowy
Zawył jak straszna gniewu tego trąba,
A świszcząc głucho po drżących drzew liściach,
Dzień zapowiada groźny i burzliwy.
Król Henr. To niechaj płacze nad zwyciężonymi,
Bo dla zwycięzców niema dnia żałoby.
To lord Worcester. Smutno mi, milordzie,
Że się w tak cierpkich schodzimy warunkach.
Zawiodłeś moje najdroższe nadzieje,
Zmusiłeś rzucić miękki płaszcz pokoju,
A twardą stalą stare członki ścisnąć:
To źle, milordzie, to źle z twojej strony.
Co mi przynosisz? Czy myślą jest twoją
Rozwiązać znowu węzeł szpetnej wojny,
I krążyć znowu po ładu orbicie,
Z której tak czyste rzucałeś przód światło,
Nie być, jak teraz, mglistym meteorem,
Zwastunem trwogi i klęsk przyszłych czasów?
Worcest. Słuchaj mnie, panie. Co do mnie, wyznaję,
Chętniebym wieczór mojego żywota
W domowej ciszy spokojnie chciał spędzić;
Nie ja szukałem dnia tego rozterek.
Król Henr. Nie ty szukałeś? Skądże nam zaświtał?
Falstaff. Bunt był na drodze, znalazł go w przejeździe.
Ks. Henr. Cicho, papugo.
Worcest. Spodobało ci się
Odwrócić twojej łaskawości oczy
Ode mnie, panie, i od mego domu,
Choć, niech mi będzie przypomnieć ci wolno,
Pierwszych, najdroższych miałeś w nas przyjaciół.
Dla ciebie, królu, za czasów Ryszarda,
Laskę urzędu mego potrzaskałem,
Dzień i noc biegłem, by się z tobą spotkać,
Ażeby twoją ucałować rękę,
Choć jeszcze wtedy nie byłeś mi równy
Ani fortuną, ni siłą, ni wpływem.
Ja cię powiodłem, mój brat i syn jego