Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 1.djvu/341

Ta strona została przepisana.

Gospod.  Proszę cię, uspokój się, sir Johnie; niema tu miejsca dla warchołów,
Falstaff.  Czy słyszysz? to mój chorąży.
Gospod.  Tere bzdere, sir Johnie, daj sobie pokój. Dla twoich warchołów chorążych za wysokie moje progi. Stawiłam się, parę dni temu, przed panem deputowanym Chudoszem, a jak mi powiedział — było to nie dawniej jak w ostatnią środę — „sąsiadko Żwawińska“, powiedział — a i ksiądz Niemek, nasz kaznodzieja był przytomny — „przyjmuj tych co są grzeczni“, powiedział, „twoja gospoda nie najlepszej używa reputacyi“ — a wiem ja, dlaczego to powiedział — „bo“, powiedział, „uczciwa z ciebie niewiasta i dobrze mówią o tobie ludzie, daj przeto baczność, jakich przyjmujesz gości, nie przyjmuj“, powiedział, „żadnych warchołów“. — Żaden też nogi tu nie postawi. Skakałoby ci serce z radości, gdybyś słyszał, co on mówił; nie, nie chcę żadnych tu warchołów.
Falstaff.  Ależ on nie warchoł, gospodyni; to najpotulniejszy kostera; możesz go głaskać bezpiecznie jak charcie szczenię; nie będzie się warcholił z indorem, byle mu najerzył pióra na znak oporu. Zawołaj go chłopcze.
Gospod.  Kostera, mówisz? Nie zamknę drzwi żadnemu uczciwemu człowiekowi, choćby przyszedł i z kosturem, ale nie lubię warchołów; na uczciwość, słabo mi się robi, gdy słyszę wyraz; warchoł. Patrzcie tylko panowie, jak drżę cała; patrzcie tylko, możecie mi wierzyć.
Dorota.  To prawda, gospodyni.
Gospod.  Czy drżę cała? ha, na uczciwość, jak liść osiczyny; znieść nie mogę widoku warchołów.

(Wchodzą: Pistol, Bardolf i Paź).

Pistol.  Bóg z tobą, Sir Johnie!
Falstaff.  Witaj mi, chorąży Pistolecie. No, Pistolecie, nabijam cię kuflem wina, strzelaj mi do gospodyni.
Pistol.  Strzelam do niej dwiema kulami, Sir Johnie.
Falstaff.  Nic jej nie zrobisz, Pistolecie, nie zadraśniesz jej nawet.