w której bez ustanku smarzy piwożłopów. Co do pazia, krąży wprawdzie jeszcze kolo niego dobry anioł, ale i tu dyabeł bierze górę.
Ks. Henr. Co do kobiet?
Falstaff. Co do jednej, już jest w piekle i piecze się tam biedna dusza; co do drugiej, winienem jej pieniądze, a czy ją za to piekło czeka, nie wiem.
Gospod. Nie, możesz mi wierzyć.
Falstaff. Nie, i ja myślę, że nie czeka; ja myślę, że pod tym względem masz pokwitowanie. Ale jest tam inna na ciebie skarga: pozwalasz jeść mięso w twoim domu, wbrew zakazom; myślę, że za to będziesz kiedyś wyła.
Gospod. Wszyscy oberżyści robią to samo; a zresztą co znaczy jeden lub dwa baranie udźce na cały post święty?
Ks. Henr. Ty, szlachcianko —
Dorota. Co mówi Wasza Łaskawość?
Falstaff. Jego Łaskawość mówi to, przeciw czemu buntuje się jego ciało.
Gospod. Kto tak głośno stuka do bramy? Idź zobacz Franciszku. (Wchodzi Peto).
Ks. Henr. Peto, jakie przynosisz nowiny?
Peto. Król a twój ojciec, książę, jest w Westminster.
Dwudziestu posłów przybiegło z północy
Znużonych drogą; a gdy tu śpieszyłem,
Spotkałem jaki tuzin kapitanów
Śpieszących z głową odkrytą, a wściekle
Bijących w bramy po wszystkich szynkowniach
I pytających, gdzie jest sir John Falstaff.
Ks. Henr. Prawdziwie, Poins, godnem jest nagany,
Że czas tak drogi tracę lekkomyślnie,
Gdy burza wojny, jak wiatr południowy,
Czarnych wyziewów ciężarny obłokiem,
Zaczyna topnieć i deszczu lać strugi
Na głowy nasze z szyszaków odarte.
Daj miecz i płaszcz mój. — Dobra noc, Falstaffie.
Falstaff. Zbliżał się nakoniec najsmaczniejszy kawałek nocy, a tu mi trzeba odjeżdżać, nie pokosztowawszy go