syteckiej, kiedy jeszcze był smerdą ledwo tak wysokim; ja też miałem tego samego dnia pojedynek z niejakim Samsonem Sztokfiszem, owocnikiem, z poza Grays Jnn. O, szalone czasy, które tam spędziłem! A teraz ilużto już z moich starych znajomych umarło!
Milczek. Pójdziemy za nimi wszyscy, kuzynie.
Płytek. Rzecz niewątpliwa, rzecz niewątpliwa; wielka prawda, wielka prawda! Śmierć, jak mówi Psalmista, wszystkich czeka, wszyscy umrą. Ile za dobry sprzężaj wołów na jarmarku w Stamford?
Milczek. Na uczciwość, kuzynie, nie byłem tam.
Płytek. Śmierć jest niewątpliwa. Czy stary Dubelt z waszego miasta żyje jeszcze?
Milczek. Umarł, panie.
Płytek. Jezu! Jezu! umarł! Patrzcie! patrzcie! Nie lada to był łucznik; umarł! Pięknie strzelał. Jan z Gandawy lubił go bardzo i niemało stawił pieniędzy na jego głowę. Umarł! Nigdy on nie chybił o dwieście czterdzieści kroków, a tak ci puszczał strzałę na dwieście ośmdziesiąt, a nawet i na dwieście dziewięćdziesiąt, że na ten widok skakało ci serce z radości. Ile dziś mędel owiec?
Milczek. To zależy: mędel dobrych owiec może dziś wartać dziesięć funtów.
Płytek. A stary Dubelt umarł?
Milczek. Zbliża się dwóch ludzi, sir John Falstaff, jak myślę.
Bardolf. Dzień dobry, uczciwi panowie; raczcie mi powiedzieć, który z was jest sędzia Milczek?
Milczek. Ja jestem Robert Milczek, panie, biedny szlachcic w tym powiecie, a jeden z królewskich sędziów pokoju. Czego żądasz odemnie?
Bardolf. Kapitan mój, panie, poleca się twojej przyjaźni, kapitan mój sir John Falstaff: szlachcic urodziwy i najwaleczniejszy przywódca.
Płytek. Wdzięczny mu jestem za pozdrowienie; znałem go dzielnym fechmistrzem. Jakże zdrowie dobrego ryce-