wiał słowo, jak moje nazwisko. Gdybym tylko miał brzuch skromniejszych rozmiarów, nie byłoby ruchawszego odemnie zucha w Europie; ale mój brzuch, mój brzuch, mój brzuch, to moja zguba. — Zbliża się nasz generał.
Ks. Jan. Przygasł już pożar; wstrzymajmy pogonie;
Westmorelandzie, każ cofnąć się hufcom.
Gdzież to bywałeś przez ten czas Falstaffie?
Jawisz się, kiedy wszystko już skończone.
Wszystkie te figle, prędzej albo później,
Swoim ciężarem złamią szubienicę.
Falstaff. Byłoby mi smutno, milordzie, gdyby się stało inaczej, bo zawsze widziałem, że fukania i bury jedyną były nagrodą męstwa. Czy mnie bierzesz, milordzie, za jaskółkę, strzałę albo kulę? Alboż ja mam w tych moich biednych, starych członkach szybkość myśli? Pędziłem tu z ostatnim calem możności, zajeździłem jakie ośmdziesiąt pocztowych koni po drodze, i tu, cały jeszcze zabłocony, w mojem czystem i niepokalanem męstwie, zabrałem do niewoli sir Johna Colvila z Podola, najwścieklejszego rycerza i najdzielniejszego nieprzyjaciela; ale na co mu się to wszystko przydało? Spojrzał na mnie i poddał się, mogę też sprawiedliwie powiedzieć z orlonosym Rzymianinem: przyszedłem, spojrzałem, zwyciężyłem.
Ks. Jan. Dzięki raczej jego uprzejmości, niż twojej zasłudze.
Falstaff. Nie wiem, ale wiem, że go trzymam i że ci go oddaję, milordzie, prosząc, abyś raczył to wciągnąć do księgi, obejmującej resztę świetnych dnia tego wypadków; w przeciwnym razie, przysięgam, każę osobną wydrukować baladę, z moim własnym portretem na nagłówku i z Colvilem całującym moje nogi. Jeśli zmuszając mnie do tego kroku, nie będziecie wszyscy wyglądali przy mnie jak trojak pozłacany, a ja na czystym sławy firmamencie, nie będę was ćmił