Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 1.djvu/378

Ta strona została przepisana.

Król Henr.  Nic, tylko dobre chęci me objawić.
Jak się to stało, Tomaszu z Klarencyi,
Że z księciem, bratem twoim, nie polujesz?
Na przyjaźń jego jesteś obojętny,
A on cię kocha; w jego trzymasz sercu
Najpierwsze miejsce z wszystkich twoich braci.
Synu mój, drogą miłość tę pielęgnuj.
Gdy w grobie usnę, jak dobry pośrednik,
Pomiędzy braćmi a jego wielkością
Szlachetne będziesz oddać mógł usługi.
Obojętnością nie tęp tej miłości,
Nie trać kosztownych łaski jego skarbów
Zimnem przyjęciem braterskiej ofiary,
Bo on łaskawy dla tych, co mu chętni,
Ma łzę na litość, a dłoń jego szczodra,
Jak dzienne światło śród letniej pogody.
Lecz rozgniewany, twardy jest jak krzemień,
Chmurny jak zima, a nagły jak mrozy
W pierwszych dniach wiosny rosę ścinające.
Charakter jego pilnie musisz badać:
Grom wady jego, lecz z poszanowaniem,
Do wesołości gdy krew jego skłonna;
Ale gdy chmurny, puść mu wolne cugle,
Aż, jak wieloryb na lądzie, namiętność
Wyczerpie siły własnem szamotaniem.
Słuchaj tej rady, Tomaszu, a będziesz
Tarczą przyjaciół i złotą obręczą
Społem wiążącą wszystkich twoich braci,
A wtedy spólne waszej krwi naczynie,
Choć próbowane trucizną podszeptów,
(Czas ją w swym biegu wsączy nieodzownie)
Wytrzyma próbę, chociażby trucizna
Była gwałtowną, jak proch albo tojad.
Clarence.  Będę mu wiernie i gorliwie służył.
Król Henr.  Czemu z nim w Windsor nie jesteś, Tomaszu?
Clarence.   Bo on w Londynie dzisiaj obiaduje.
Król Henr.  A z kim? czy nie wiesz?
Clarence.  Wiem, królu, z Poinsem,