Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 1.djvu/46

Ta strona została przepisana.

I najsurowszej myśli nawet sądem,
Coby obudzić mogło wstręt do ciebie.
Król Jan.  Co synowicą moja na to mówi?
Blanka.  Że powinnością jest jej świętą słuchać,
Co w twej mądrości raczysz postanowić.
Król Jan.  Więc mów, Delfinie, czy możesz ją kochać?
Ludwik.  Pytaj mnie raczej, czy mogę nie kochać;
Kocham ją bowiem z wszystkich sił mej duszy.
Król Jan.  Więc ci ją daję, z nią daję w posagu
Pięć ziem: Maine, Touraine, Vexin, Poitiers, Angers,
I srebrnych grzywien trzydzieści tysięcy.
Jeżeli z twoją zgadza się to wolą,
Rozkaż, Filipie, synowi i córce,
By sobie rękę podali wzajemnie.
Król Filip.  Przystaję chętnie. Dajcie sobie rękę.
Ks. Austr.  A z ręką usta, jestem bowiem pewny,
Żem ja tak zrobił w dniu moich zaręczyn.
Król Filip.  Otwórzcie bramy, Andegaweńczycy,
By zgodę przyjąć, co waszem jest dziełem,
Bo ślubny obrzęd, bez najmniejszej zwłoki,
W kaplicy Panny Maryi odprawimy. —
Czy jest w tem kole królowa Konstancya?
Wiem, że jej niema, jej bowiem obecność
Tej zgody wielką byłaby przeszkodą.
Kto wie, niech powie gdzie z swoim jest synem?
Ludwik.  W twoim namiocie, królu, w ciężkim żalu.
Król Filip.  A to przymierze przez nas dziś zawarte
Nie będzie na jej boleści lekarstwem.
Bracie, jak możem wdowę tę pocieszyć?
Przybyłem tutaj, aby praw jej bronić,
A drogą własnej poszedłem korzyści.
Król Jan.  Potrafim jeszcze wszystkiemu zaradzić,
Gdy hrabią Richmond i księciem Bretanii
Oglosim wspólnie syna jej, Artura,
Z dodatkiem tego bogatego miasta.
Niech kto pospieszy, na tę uroczystość
W naszem imieniu zaprosić Konstancyę.
Jeśli nie wszystkie spełnim jej życzenia,