Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 1.djvu/76

Ta strona została przepisana.

Mówca słuchacza swego rękę chwyta,
Słuchacz brwi marszczy, zawraca oczyma,
Potrząsa głową w sposób przeraźliwy.
Widziałem, jak się kowal z młotem wstrzymał,
Dał na kowadle wystygnąć żelazu,
Aby z otwartą gębą słuchać krawca,
Co z nożycami i łokciem pod pachą,
W pantoflach, które z wielkiego pośpiechu
Na niewłaściwe ponaciągał nogi,
Prawił, że krocie walecznych Francuzów
Bojowym szykiem w Kencie już stanęły.
Wtem nadbiegł chudy i brudny czeladnik,
Uciął mu powieść, o śmierci Artura
Sam zaczął prawić.
Król Jan.  Dlaczego, Hubercie,
Chcesz mnie strachami tymi niepokoić,
Wciąż napomykasz o śmierci Artura?
Wszak tyś go zabił; ja miałem powody
Śmierci tej pragnąć, ty nie miałeś żadnych,
Aby go zabić.
Hubert.  Ja nie miałem żadnych?
Czyś mnie do tego, królu, nie podniecił?
Król Jan.  Klątwą to królów, że mają pod ręką
Tłum niewolników, gotowych ich kaprys
Brać za rozkazy, aby krwawą ręką
Wyłamać bramy w domostwie żywota,
Mrugnięcie władzy za prawo uważać,
Złe wnioski ciągnąć, gdy pan ich brwi marszczy
Z kaprysu raczej jak rozmyślnej chęci.
Hubert.  Oto twa pieczęć, królu, i twój podpis.
Król Jan.  O, gdy dzień przyjdzie wielkiego rachunku,
Pieczęć i podpis wystąpią przed Bogiem
Na potępienia naszego świadectwo!
Jak często widok środków złego czynu
Spełnienie złego czynu wywołuje!
Gdybyś tam nie był, do czynów podobnych
Jasno natury palcem naznaczony,
Do spraw haniebnych dzieła piętnowany,