Bękart. Kto mu jad zadał? Kto napój kosztował?
Hubert. Mnich, jak mówiłem, hultaj rezolutny,
Któremu zaraz przepękły wnętrzności.
Król jeszcze żyje, może wyzdrowieje.
Bękart. Pod czyją strażą zostawiłeś króla?
Hubert. Czy nie wiesz, panie? Wrócili lordowie,
I książę Henryk przybył z nimi razem.
Na jego prośbę król przebaczył wszystkim;
Pod ich bezpieczną strażąm go zostawił.
Bękart. O wstrzymaj gniew twój, wszechmogący Boże,
Nad siły nasze nie daj nam ciężaru!
Słuchaj, Hubercie, połowę mej armii
Na tych mieliznach pożarł przystęp morza,
W Lincolnskich piaskach leżą pogrzebani;
Mnie ledwo dzielny uratował rumak.
Nie traćmy czasu, prowadź mnie do króla,
Kto wie, czy zdążę, by go żywym znaleźć (wychodzą).
Ks. Henr. Wszystko napróżno. Już krew jego życia
Wszystka popsuta, a mózg jego jasny,
To kruche duszy, jak mówią, mieszkanie,
Mętnym potokiem powikłanych myśli
Bliski żywota koniec zapowiada (wchodzi Pembroke).
Pembroke. Król jeszcze mówi, a jest przekonany,
Że gdyby wolnem odetchnął powietrzem,
Zwolniałby ogień piekielnej trucizny,
Który okrutnie wnętrzności mu trawi.
Ks. Henr. Niechże go tutaj do sadu przyniosą.
Zawsze w malignie? (wychodzi Bigot).
Pembroke. Spokojniejszy teraz.
Przed chwilą śpiewał.
Ks. Henr. Marności choroby!
Zbytek cierpienia, byle przedłużony,