Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 10.djvu/121

Ta strona została przepisana.

Przez Boga, pani, innego znajdź posła.
Adryana.  Wracaj, nędzniku, lub krzyże ci złamię!
Drom. z Ef.  A pan je potem swą ręką pokropi:
Będę miał z waszej laski Święte Krzyże.
Adryana.  Wracaj co żywo, a przyprowadź pana!
Drom. z Ef.  Jak widzę, pani, piłką dla was będę,
Ty mnie tam ciskasz, on odciśnie tudy:
Przynajmniej w irchę oszyjcie mnie wprzódy.

(Wychodzi).

Lucyana.  Jak gniew ten, siostro, lica twoje szpeci!
Adryana.  Za lada dziewką uśmiech jego leci,
A dla mnie tylko zmarszczenia zostały!
Z biednej mej twarzy wdzięki uleciały —
To gorzki mojej samotności skutek.
Nie mam dowcipu, bo go wygnał smutek,
Bo jego serce, twardsze od kamienia,
Poezyi mojej zabiło natchnienia.
Jeśli go szata wabi malowana,
Mojaż w tem wina, żem biednie ubrana?
Piękność ma więdnie, dowcip mój blednieje;
Smutne to wszystkich zdradzonych żon dzieje.
Na jedno jego spojrzenie miłosne
Wszystko odkwitnie, jak róże na wiosnę.
Gdy on na obcem szczypie trawę błoniu,
Schnę, jak złe chwasty, w domowem ustroniu.
Lucyana.  Sama w zazdrości szukasz twych katuszy.
Adryana.  Niechaj to znosi kobieta bez duszy,
On swoją miłość winne poniósł strony;
Czyżby inaczej uciekał od żony?
Złoty łańcuszek obiecał mi w darze;
Czyż weń i serce swoje okuć każe?
Klejnot, choć z złota twardego ulany,
Znika powoli długo używany.
Tak dobre imię, które cnota darzy,
Gaśnie powoli pod zębem potwarzy.
Gdy piękność moja nie ma dlań uroku,
Utopię resztę w moich łez potoku,