Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 10.djvu/122

Ta strona została przepisana.

Niech z łzą ostatnią wypłynie i życie.
Lucyana.  Szalona zazdrość w szalonej kobiecie.

SCENA II.
Plac publiczny.
(Wchodzi Antyfolus z Syrakuzy).

Ant. z Syr.  Złoto bezpiecznie schowane w gospodzie.
Skrzętny niewolnik wybiegł znów na miasto,
Ażeby za mną gonić po ulicach.
Wnosząc z wszystkiego, co gospodarz mówił,
Od chwili, jak go z rynku wyprawiłem,
Nie mogłem z Dromiem rozmawiać powtórnie.
Lecz otóż wraca. (Wchodzi Dromio z Syrakuzy).
A co, mości panie,
Czy ci już z głowy figle wywietrzały?
Chcesz nowych cięgów? rozpocznij swe żarty.
Nie znasz gospody? Nie dałem ci złota?
Czy zawsze pani z obiadem mnie czeka?
Czy teraz jeszcze pod Fenixem mieszkam?
Czy oszalałeś, żeś mi tak szaloną
Śmiał dać odpowiedź?
Drom. z S.  Co? Jaką odpowiedź?
Kiedyż ja panu takie prawił duby?
Ant. z Syr.  Tu, na tym rynku, niema pół godziny.
Drom. z S.  Panie, jam ciebie nie widział na oczy
Od chwili, kiedyś z workiem mnie wyprawił.
Ant. z Syr.  Co? Nie mówiłeś, żem ci złota nie dał?
Czyś o obiedzie i pani nie gadał?
Czym ci nie dowiódł, jak mnie to bawiło?
Drom. z S.  Rad, widzę, panie, żeś w dobrym humorze.
Lecz powiedz, proszę, co znaczą te żarty?
Ant. z Syr.  Zaczynasz znowu? znowu ze mnie szydzisz?
A więc z kolei skosztuj moich żartów (bije go).
Drom. z S.  Stój, panie! Widzę, żartujesz naprawdę.
Za jaki handel litkup mi ten dajesz?