Lucyana. Mówił, że nie masz żadnego doń prawa.
Adryana. Bo on ze wszystkich praw się naigrawa.
Lucyana. Przysiągł, że wszystko obce mu w tem mieście.
Adryana. Krzywoprzysięzca! Raz nie skłamał wreście.
Lucyana. Długie prawiłam za tobą kazanie.
Adryana. A on co na to?
Lucyana. Że o przywiązanie,
Które w nim chciałam obudzić dla ciebie,
On błaga u mnie dla samego siebie.
Adryana. Jakże cię kusił na moją niesławę?
Lucyana. Słowem uczciwszą zdolnem wygrać sprawę,
Podziwiał dowcip, blask mojej urody.
Adryana. Czy mu w nadziejach nie dałaś nagrody?
Lucyana. O, siostro, przywdziej cierpliwości zbroję!
Adryana. Nie może serce, niech język ma swoje.
To starzec zwiędły, łys, zyz, kuternoga,
Upośledzony od ludzi i Boga,
Gbur, zły, uparty, a zakuta głowa,
Szpetniejszą duszę w szpetnem ciele chowa.
Lucyana. Toś nie zazdrościć lecz cieszyć się winna
Że lichy towar zabrała ci inna.
Adryana. Nie wierzy serce, co mój język prawi,
Choć w innych pragnę wiarę tą obudzić;
Czajka kihicze, aby strzelca złudzić;
Choć klnie go język, serce błogosławi.
Drom. z S. Śpiesz się! To kluczyk, biurko i dukaty!
Lucyana. Coś tak zdyszany?
Drom. z S. Lecę, jak z armaty.
Adryana. Gdzie pan? Czy wraca?
Drom. z S. Pan mój teraz, pani,
Smaży się w piekle, w Tartaru otchłani,
Dyabeł go strzeże wśród wiecznych płomieni,
Którego serce ukute z kamieni,
Dyabeł okrutny, zażarty, surowy,
Wilk — gorzej, — hultaj w skórze bawołowej,[1]
- ↑ Urzędnicy policyjni nosili, za czasów Szekspira, kurtki z bawolej skóry.